TelAwiw Online

Niezależny portal newsowy & komentarze, Izrael, Arabowie, Świat.

W kategorii: | lipiec 22, 2023 | 7:30

FRUWA TWOJA MARYNARA (kolejny fragment).

W grudniu 1970 siedzimy przy jasno oświetlonym barze w klubie Studenteforreningen” w centrum Kopenhagi – wpada starszy od nas długowłosy brodacz Żak (w Warszawie był malarzem i fotoreporterem „Kobiety i życia”). „Masakra na Wybrzeżu!” – wrzeszczy. Pojawia się nie wiadomo skąd polska flaga, ruszamy w parunastu ludzi demonstrować na iluminowanym świątecznie Strojecie. Musiało być dobrze po północy, nigdzie żywego ducha, maszerujemy środkiem pod wodzą Żaka z biało-czerwoną flagą, za nami cicho na wygaszonych światłach suną dwa radiowozy Danske Politi.

Następnego dnia o godzinie 11 umówiliśmy się pod polską ambasadą w północnej Kopenhadze w starej dzielnicy willowej Hellerup. Elegancki pałacyk zakupiony jeszcze za czasów II RP. Kiedy tam dotarliśmy, chyba na chwilę przed weekendem na miejscu byli tylko cieć, jego żona i pies. Nie pamiętam, cośmy krzyczeli, zdaje się, że „wolna Polska” i „won z Gomułką” lub coś takiego. Cieć wyskakuje z miotłą i do nas z mordą: „Bo pieskiem poszczuję”, za nim roztrzęsiona baba w lokówkach: „Myślałam, żeście bardziej inteligentni”.

Polska szkoła dyplomacji…

W tym momencie podchodzi do nas jeden z policjantów, którzy w radiowozach cały czas z tyłu nam towarzyszyli, salutuje grzecznie i mówi do Żaka, który był najwyższy z nas, więc pewnie uznał go za kierownika wycieczki: „Niezmiernie nam przykro, że demonstracja się nie powiodła”. Jakoś też wtedy, po świętach i sylwestrze, Szmul wyczaił nową fuchę, która szczególnie przypadła nam do gustu – istniejącą do dziś firmę wynajmu samochodów „Europcar Pitzner-Auto”. Oferowali studentom bilet 2 klasą pociągiem do jednego z miast lub kurortów europejskich, skąd potem odprowadzałeś im samochody do Kopenhagi.

Opcja darmowych podróży po Europie, z której ochoczo potem korzystaliśmy. Leciałeś nocnym pociągiem do jakiegoś Paryża, Madrytu, Rzymu, Brukseli lub Baden-Baden; dawali ci kasę na paliwo i w razie czego zwracali za nocleg. Pierwszy kurs zaliczyłem od Paryża, gdzie miałem znajomy adres. Mieszkał tam pierwszy mąż mojej mamy imieniem Miszka – Żyd ze Stanisławowa, który przed wojną wybył nad Sekwanę, walczył w Maquis ze szkopami i po wyzwoleniu dostał stypendium w najbardziej elitarnej uczelni francuskiej ENA założonej przez generała de Gaulle’a, żeby kształcić elity polityczno-administracyjne.

Do zrobienia kariery zabrakło mu jednak francuskich korzeni i protekcji, więc Miszka po tej elitarnej ENA został nocnym taksówkarzem, co cholernie sobie chwalił, gdy przyjechałem do Paryża. Miał akurat trochę wolnego i cieszył się, że ma z kim pogadać po polsku. Umówiliśmy się o północy na Placu Republiki. Podjechał majestatyczną gablotą z kogutem TAXI, na który nasadził kapturek i zabrał mnie w rundę po znajomych knajpach. Zaczęliśmy od jednej z najlepszych koło Placu Vendome, której w dzień w ogóle nie było widać; wejście z bramy, parę stoliczków i kot prężący się z podniesionym ogonem na bufecie.

Miszka wszędzie miał dojścia, taryfiarze zawsze trzymają sztamę z knajpiarzami, pokazał mi prawdziwe oblicze Paryża”, którego turyści nie znają – autentyczne bistro, gdzie stoliki na zewnątrz okupowali taksówkarze jakby wyrwani żywcem ze starych filmów: skórzane kurteczki, bereciki i jaskrawe kraciaste szaliki. Zawsze mnie tam zabierał – sam też wyglądał podobnie – narożne bistro z markizą w skręcającym lekko w mrok zaułku. Nigdy nie wychodziliśmy stamtąd całkiem na trzeźwo; zaprawiał calvadosem, ale siadając za kółkiem trzeźwiał z automatu.

Na brak rozrywek nie mogliście narzekać, jakimi wozami przeważnie rozbijaliście się po Starym Kontynencie?

Klientami tej firmy nie byli raczej milionerzy; przeważały zacne „garbusy” VW z odkrywanym dachem, które nie kojarzyły się z odległymi echami Deutschlandu. Dawało się w nich łatwo odłączać liczniki kilometrów, że mogłeś wracać do Danmarku drogą okrężną, poszerzając dodatkowo swoje horyzonty. Zamiast przykładowo 1000 km robiłeś ze dwa razy tyle – częściowo na własny koszt, ale za to miałeś pełny luzik. Korzystałem z tych udogodnień prawie zawsze, gdy trafiał mi się „garbus” – zresztą potem w pierwszych latach w Izraelu też śmigałem „garbusem” do oporu, aż sprzedałem go na części w warsztacie samochodowym.



Reklama

Reklama

Treści chronione