TelAwiw Online

Niezależny portal newsowy & komentarze, Izrael, Arabowie, Świat.

W kategorii: | listopad 3, 2019 | 6:01

ZYGMUNT KARASIŃSKI.

TELAWIW OnLine: Natknąłem się w necie na nowe,  fantastyczne wykonanie pięknego, przedwojennego szmoncesa „Warszawo, moja Warszawo” – kompozycji Zygmunta Karasińskiego. Wykopany z peerelu po marcu-68 zmarł w Kopenhadze w 1973 – gdy też tam rezydowałem przed wyjazdem na stałe do Izraela. Załączam tu fragment z powieści autobiograficznej „Grupy na wolnym powietrzu”, gdzie pojawia się postać Karasińskiego – właściwie duch jego – podczas jednego z tych przedziwnych rejsów po Bałtyku, gdy wsiadaliśmy na polskie promy w Kopenhadze – oczywiście bez możności zejścia na ląd w Świnoujściu – żeby tylko nażreć się swojskiego jadła.

“Zobaczyłem jak  kolega De Tulu uśmiecha się seksualnie do Frani go-go, która ząbki miała jak laleczka i zatrudniła się chwilowo w duńskim biurze turystycznym oferującym bilety na polskie promy do Świnoujścia. Więc Frania go-go z żabotem koronkowym załatwiła nam „rejsowe party na Bałtyku bez schodzenia na ląd w porcie Świnoujście” i w knajpie dancingowej z czerwonymi abażurami głównym gościem był kapitan promu w pełnej gali obsługiwany przez ekipę kelnerów jak cesarz bizantyjski, i paru pijanych kierowców TIR-ów obstawiało mocno upudrowaną śpiewaczkę operową na stołku barowym.

“Kapitan PŻB ze złotymi epoletami przepijał do orkiestry na podium z koszami kwiatów i doszły trzy rumiane hostessy z koronkowymi żabotami, i zaczął się bankiet z toastami „za tych co na morzu”, i orkiestra na pustym dancingu grała przez kamerę pogłosową „Nie płacz, kiedy odjadę”. – Za złotówki polskie podajemy tylko przekąski z zimnego bufetu – powiedział kelner z kamienną twarzą i zamówiłem sobie za koronki DKK podwójnego tatara, ćwiartkę i herbatę z cytryną; herbatki z kopertki, ale bez cytrynki! – odrzekł kelner nie zmieniając wyrazu twarzy i kapitan promu raz po raz cmokał przewlekle którąś hostessę w wewnętrzną stronę dłoni, i orkiestra grała tylko dla niego, i  De Tulu z Franią go-go posterowali do służbowej kabinki.

” – Cytrynka z kapitańskiego stołu – powiedział nagle kelner, stawiając przede mną spodek z dwoma suchymi plasterkami i orkiestra grała teraz przedwojenny utwór „Warszawo, moja Warszawo” znanego muzyka Zygmunta Karasińskiego, który za okupacji przechował się w Zakopanem, grając szkopom do kotleta na dancingu w sanatorium dla rannych z Wehrmachtu na Gubałówce. Tylko że w marcowej łapance-68 komuchy dopatrzyli się u niego korzeni żydowskich od strony matki – wywalili go zewsząd na chama, zmuszając do wyjazdu i przypomniałem sobie, jak biegał w jesionce z bobrowym kołnierzem po Kopenhadze, błagając listownie, żeby dali mu jakoś wrócić, i zmarł ostatnio cichcem w koszarach emigranckich na Blagdamsvej.

“Orkiestra bisowała teraz do oporu „Warszawo, moja Warszawo” przez kamerę pogłosową i upudrowana śpiewaczka operowa przy barze gadała o występach gościnnych w Skandynawii, kończąc co drugie zdanie śpiewnie na melodię tego szmocnesa; trzeba iść spać, bo jutro w dalszą drogę – powiedział barman i wygasił lampiony, i za szybą bezcłowego kiosku zobaczyłem wibrującego lajkonika w srebrnym kołpaku. Pijany szoferak w bereciku, skarpetach i sandałach z dziurkami usiłował puścić szafę grającą w hallu; rzuć pan oczkiem łaskawie na moją torbę – powiedział i zaraz potem wrócił ze sracza z kupą bilonu; wszystkie szafy grające rozjebane – powiedział i zobaczyłem babcię klozetową, która lakierowała sobie szpony, i zaczęła pedałować na maszynie do szycia Singer.

“Na drugi dzień od rana stałem oparty o reling nad zielonym pokładem z lądowiskiem helikopterów „H” i patrzyłem jak podchodzimy do „czerwonej ziemi” – w kanale portowym z migającą latarnią morską zobaczyłem niskie holowniczki z wysokimi kominami i szare sowieckie kanonierki przy nabrzeżach; dawno cię tu nie było, myślałem; zobaczyłeś i dobrze – powtarzałem sobie. Tylko że potem nagle zeszła gęsta mgła, że nawet nie widziałem miasta, gdzie kiedyś miałem zabawę i słyszałem tylko bluzgi dokerów z zaopatrzeniem na przystani promowej, i któremuś wcisnęli zagrzybioną słoninę w Delikatesach, i potem prom wyszedł znowu w morze, i De Tulu z Franią go-go nie pokazali się już więcej aż do samej Kopenhagi”.

(Fota: z dawnymi przyjaciółmi sporo później, gdy przyskoczyłem na chwilę do KBH z TLV).



Reklama

Reklama

Treści chronione