TelAwiw Online

Niezależny portal newsowy & komentarze, Izrael, Arabowie, Świat.

W kategorii: | marzec 24, 2018 | 2:48

TELAWIW OnLine: „Oh, Pretty Woman”- jeden z nieśmiertelnych & moich ulubionych utworów z Sixties i zarazem jeden z najlepszych (późniejszych) koncertów rockowych na żywo jakie znam – zmarły w 1988 z nieznanych przyczyn w wieku 52 lat ROY ORBISON. Mega niesamowity głos, zawsze ubrany na czarno, nieodłączne ciemne okulary, amerykańska ikona; zwróćcie, proszę, uwagę na kapitalnego Bruce’a Springsteena

Dalej: fragment mojej powieści STREFA EJLAT, gdzie w ejlackim barze spotykają się dziennikarze z Polski i Izraela i rozlega się właśnie Oh, Pretty Woman.

@

W barze Stella Maris wszystkie stołki przy barze były teraz zajęte poza pierwszym z brzegu, koło którego przelatywała zgrzana Szwedka-kelnerka w chodakach i wyszarpywała butelki z przeźroczystej lodówki z czerwonym neonem Coca Coli i migającą jarzeniówką. Kelnerka miała niezłe piersi, które latały jej luźno pod koszulką i bardzo dobrze odbijały się w lustrze ze złotymi ramami nad barem, i na chropowatych ścianach wisiały komputerowe i niby-jaskiniowe malunki z jakimiś jednorożcami i podświetlone reklamy Guinnessa z Murzynką trzymającą pękaty kufel.

Przy barze, same odjeby z Sixties z siwymi kitkami i lubiłem to miejsce, bo od lat się nie zmieniało, co w świętej krainie było prawie że zjawiskiem nadprzyrodzonym. No więc potem musiałem wytłumaczyć Szulcowi, że przeciętny bar w Izraelu nie przetrwa nigdy więcej niż pięć lat i potem zdycha po cichu. Zwolnił się drugi stołek przy barze i przesiedliśmy się tam z Szulcem, i w telewizorze z wyłączonym dźwiękiem ubrany na biało Koreańczyk, z maskę chroniącą przed SARS na twarzy, tańczył Makarenę na linie, machając wielkim czerwonym wachlarzem.

Barman Lejbo, który tak naprawdę nazywał się Lejbowicz i kiedyś był partyzantem Che Guevary w Boliwii, rozlewał ostrożnie Guinnessy z beczki i robił drinki na złotej tequili w rytmie muzyki z lat sześćdziesiątych, którą puszczał wciąż na okrągło, żeby odstraszyć przyćpane kurwy z WNP, transwestytów ze znerwicowanymi pieskami i nawalonych travellersów. Ale nieraz, gdy trzeba było użyć bardziej radykalnych środków Lejbo puszczał zdarte bluesy z delty Missisipi i walił w stary dzwon okrętowy, że czas już najwyższy, aby zamówić następną rundę drinków.

– Dawno nie widziałem cię w Ejlacie, chłopie – powiedział Lejbo.

– Nie ciągnie mnie tu ciekawość – powiedziałem, patrząc jak podaje mi spienionego Guinnessa na kartonowej podkładce ze złotą obwódką.

– Jesteś już trzecim facetem od rana, który tak mówi – powiedział Lejbo, a w jego pobrużdżonej twarzy o ostrych rysach pojawiła się nagle głęboka humanitarna troska idąca o lepsze z niepokojem.

– Poznaj mojego kolegę z Polandu – powiedziałem.

– Nice to meet you – powiedział Lejbo.

– Co to za koleś? – powiedział Szulc.

– Czytałem kiedyś w Internecie, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki – powiedział barman Lejbo, z którym znaliśmy się od dawna.

– Antysemityzm bez Żydów to nasza specjalność – powiedział Szulc.

– To ciekawe – powiedział Lejbo, którego pobrużdżona przeżyciami twarz wyrażała teraz głęboki smutek skontrastowany z niepokojem.

– Trzeba mieć zdrowo najebane we łbach – powiedział Szulc.

– To jest całkiem ciekawe – powiedział Lejbo.

– Tego się nie da znieść – powiedział Szulc.

– Od kiedy biegasz po necie? – spytałem Lejba.

– Robię to z czystej ciekawości – odpowiedział.

– Ja już jestem po odwyku – powiedziałem.

– Dla niektórych net jest ok – powiedział Szulc.

– Przyjazny jest dla środowiska – powiedziałem.

– Kiedyś było inaczej – powiedział kolega Szulc.

– Kiedyś dawno przed drugą intifadą Polacy odwiedzali moją knajpę w ramach pakietu turystycznego Izrael-Egipt-Jordania – powiedział Lejbo.

– Raczej naturalna i pożądana tendencja – powiedział Szulc.

– Pamiętam, jak ten facet uczył mnie polskiego – powiedział Lejbo wskazując moje odbicie w lustrze ze złotymi wygiętymi ramami.

– Myślałem, ze znasz polski od urodzenia – powiedział Szulc.

– Kujwa kujwie jba nie ujwie – powiedział Lejbowicz.

– Pod znakiem starych mistrzów – powiedział Szulc.

– Myśmy mieli absolutnie nawiedzoną polonistkę w podstawówce – powiedziałem. – Przedwojenną raszplę w sznurowanych bucikach. Potem w ogólniaku za to mieliśmy świetną młodą kobitkę świeżo po studiach, też absolutnie nawiedzoną, i byliśmy zafascynowani tym fenomenem, łączącym w sobie kobiecość najwyższej klasy z fantastyczną inteligencją.

– Nie pamiętam już chyba, co znaczy słowo kujwa – powiedział Lejbo, którego twarz nie zdradziła tym razem żadnych odczuć ani przemyśleń.

– Pewno miałeś słabą panią od polskiego – powiedział Szulc.

– Słowa kujwa używają też często Rumuni pracujący na czarno w Ejlacie i dorabiający jako alfonsi od kurew z WNP – powiedział Lejbo.

– W pięknym rumuńskim języku występuje przyimek “dupa” – powiedział Szulc. – Dawniej jak w gazetach pisali dupa agenta TASS, to znaczyło, że dawali coś za TASSem, a wal dupa wal znaczyło fala za falą.

– Z tego się chyba jakoś wyrasta – powiedziałem.

– Jak jest alfons po nowohebrajsku? – spytał Szulc.

– Ars, co może oznaczać też jad – powiedziałem.

– Nie jest z wami tak źle – powiedział kolega Szulc.

– Musisz zrobić wywiad z Lejbem – powiedziałem.

– Kiedyś chciałem z Nelsonem Mandelą – powiedział.

– A ja z El comandante Che Guevarą – powiedziałem.

– To już wolałbym z Winnie Mandelą – odpowiedział.

No więc potem Szulc zaczął opowiadać, że jakiś skandynawski facet zrobił wywiad z Winnie Mandelą dla National Geographic i strzelił parę fotek, ale nie doszedł z tym do hotelu, bo ograbili go w burdelu w Soweto i zabrali mu wszystkie materiały, i koleś do dziś nie może się pozbierać. W satelitarnej telewizorni Sarajewo i Dubrownik z lotu ptaka i ludzie z plażowymi parasolami w deszczu – harleyowcy z pochodniami – powtórki z setnej pielgrzymki papieża, który białym katamaranem Marco Polo wpłynął do Rijeki, gdzie na secesyjnym bulwarze witały go tłumy Chorwatów.

No i przypomniałem sobie teraz, jak w czasie wizyty papieża w Jerozolimie Szulc w jeansach, białym t-shircie i wytartej tweedowej marynarce z identyfikatorem lamentował, że w Warszawie znowu wysiadły kaloryfery, choć ostatnio w nocy było z 10 stopni mrozu; no kopa lat, ale żeśmy się zeszli – powtarzaliśmy sobie wtenczas i ciekawiło mnie, co to za facet, bo patrząc na niego, myślałem sobie, że gdybym wtedy po marcu-68 nie wy jechał na stałe z Polski, to on byłby teraz jakimś moim odbiciem, i nagle zobaczyłem, że kolega Szulc też uważnie mi się przygląda.

– O co tu chodzi, cholera! – powiedział teraz Szulc. – Siedziałem w absolutnej głuszy na działce z polodowcową sadzawką gęsią, szukając odpowiedzi na pytanie, jak pierdolą się motyle. W ramach odwyku od Afery Rywina oglądałem rysunkowe pornosy na dvd z pięcioma głośnikami i zadzwoniła komóra: chcesz skoczyć do campu Babilon, to przyleciałem – via Amsterdam – do Ejlatu i z miejsca wpadłem w jakieś sympozjum izraelsko-palestyńskie w Tabie, ale za chwile jadę – przez Jordanię – do Iraku.

– Wszystko jest całkiem ok – powiedziałem i z głośników na belkach pod sufitem, gdzie siedział rudobrody krasnal z wielkim fiutem i różowym kobiecym biustem, leciał świetny kompakt Oh, Preety Women Roya Orbisona w ciemnych, rogowych okularach, który zmarł przedwcześnie w latach 80. – i to bynajmniej nie na Aids. Rytmiczne dudnienie gitar w zadymionym powietrzu i pijane niemieckie panienki w koszulkach MTV z pacyfistycznymi hologramami zamawiały drinki Sunrise na tequili, i tańczyły przemiatając rozpuszczonymi jasnymi włosami nad barem obitym miedzianą blachą.

 



Reklama

Reklama

Treści chronione